Monastyr

Posted by Konrad | Posted in | Posted on 14:07

0

Na oficjalnej stronie Monastyru można przeczytac artykuł mojego autorstwa. Opowiada on o agaryjskiej formacji wojskowej.

Artykuł można przeczytac tutaj.
KRÓLOWA MGŁY







Woda nie pomaga, mydło też nic nie daje. Odkręciła wodę tak gorącą, że parzyła skórę. Dalej jednak czuła te brudne palce zaciskające się na ramieniu. Siniaki zniknęły. Nie zabrały lecz ze sobą dłoni, która uderzyła ją w twarz.

W kabinie prysznica oddychało się coraz trudniej. Para zmieniła się w gęstą mgłę, a młode ciało Patrycji stało się ledwie widocznym, niewyraźnym konturem, szkicem którego kształtu jeszcze nikt nie określił do końca. Dopiero pojawiła się obietnica jędrnych, małych, wręcz dziewczęcych piersi, które ukryte za całunem z najcieńszej materii – pary – były niedostępne dla nikogo.

Powiedz królowo mgły, czemuś taka smutna, czemu wcierasz w ciało balsam po raz piąty, czemu z taki zacięciem zdzierasz naskórek z barków, pleców, piersi. Tak mocno nienawidzisz swego ciała? Pamiątki po tym co się stało w ciemności zaułku, gdzie nikt nic nie usłyszy, który równie dobrze mógłby być samym dnem piekła co pustą aleją między gotyckim kościołem o wysokich witrażach przedstawiających świętych, Mesjasza, Boga i Maryje, a starą zapomnianą kamienicą w której nie pali się choćby jedno światełko.

Gdzie podziali się dworzanie, stada pochlebców wypełniający komnaty twojego zamku zbudowanego z cegieł pełnych światła i głośnej muzyki?

Dlaczego nie słuchać już grajków, czyniących cuda przy swoich konsolach? Jedni ulotnili się z godziną świtu by powrócić do swojego życia jako piekarz czy ochroniarz w supermarkecie. Inni uciekli przy pierwszych znakach boju, mocni tylko w słowach i opowieściach.

Zniknęli też rycerze w czarnych zbrojach z poliestru. Herbem ich była firma, zawołaniem „kurwa”, a cnotami przemykanie bokiem, wyłapywanie „nieprzychylnych” spojrzeń i kopanie leżącego.

Nie jesteś żadną królową. Otworzysz kabinę i zniknie twoja suknia z mgły. Pozostanie tylko ciało, odsłonięte na podmuch zimnego powietrza. Wszystkie włoski na odkrytej skórze staną dęba, równymi rzędami na rękach i nogach. Drobne, ciemne sutki stwardnieją, urosną nieco. Przypomną o tych wszystkich mężczyznach, którzy walczyli o ciebie. Palce będą szukać ręcznika, aby się czym prędzej okryć.

Bo w lustrze może dostrzeżesz niewyraźne zarysy dłoni, która wbiła się w ciało niczym hak, przebijając skórę i mięśnie, sięgając głęboko wprost do tego pozostało z duszy po wielu mężczyznach, litrach alkoholu, narkotykach, pieniądzach i kłamstwach. Może nie była tego dużo, lecz to było wszystko co miałaś.

Dlatego pozostaniesz ukryta w swoim całunie z pary. Pięć minut mówiłaś sobie i wychodzisz. Gdy minęło dziesięć nie chciałaś już opuszczać swojej sali tronowej. Stałaś się zjawą, która zniknie na kilka minut przed świtem. Pragnęłaś rozpłynąć się w mgle – stać się jej częścią.

Nie wyjdziesz. Tak długa jak będzie wrząca woda. Potem przyjdzie chłód. Będzie ci coraz zimniej i zimniej. Zniknie twoja suknia – pozostaniesz tylko ty. I wtedy nic już cię nie uratuje.



Rytm kół pociągu uspokaja swoją miarowością. Stuk-stuk, stuk-stuk- niczym wielki jak szafa zegar, który stał u dziadka. Każdy dźwięk przybliża do końca podróży, daje gwarancje, że za kilka godzin osiągnie się zakładany cel. Delikatnie kołysanie usypia. Odpływa się powoli w sny, marzenia lub wspomnienia. Czasem zaś po prostu się myśli o sprawach bliskich i dalekich, bolesnych i przyjemnych, smutnych i radosnych, a współtowarzysze podróży próbują zgadnąć gdzie teraz jesteś obecny myślami.

W starym przedziale, jeszcze starszego wagonu PKP, na obitych czerwono- brązowym materiałem miejscach siedziało dwoje ludzi – mężczyzna i kobieta. Ona, średniego wzrostu farbowana blondynka w wieku dwudziestu kilku lat zaczytana w książkę nie zwraca uwagi na współtowarzysza podróży wyglądającego przez okno z obojętnym wyrazem twarzy. Wyższy o głowę od dziewczyny oraz starszy o co najmniej pół dekady. Brązowe włosy ma w nieładzie jakby dopiero przed chwilą wstał z łóżka, a oczy podkrążone niczym po całonocnej popijawie.
- Przepraszam mam do pana pytanie - zapytała dziewczyna zamykając na chwilę książkę – większość ludzi jest nijaka. Co pan sądzi o tym zdaniu?
- Większość ludzi jest nijaka – mężczyzna powiedział zdanie powoli jakby smakował go – Większość ludzi jest głupia, tępa, egoistyczna, kłamliwa i niegodna zaufania. Niech już pani sama oceni czy to znaczy, że jest nijaka.
- Nie zrozumiał mnie pan. Czy istnieją ludzi wybitni i nijacy czy może każdy jest na swój sposób wybitny?
- To proszę mówić jaśniej, nie jestem psychiatrą czy literatem, aby dochodzi co miała pani na myśli. Czy kategorie ogólnie rozumianego dobra i zła mam wziąć pod uwagę?
- Nie, nie wydaje mi się, aby to miało jakiekolwiek znaczenie.
- W takim razie skłaniam się do zdania, że każdy jest wybitny.
- A dlaczego? Przepraszam, że tak pytam, ale muszę napisać pracę na zaliczenie, a wyleciało mi z głowy, że muszę przeprowadzić wywiad. Nie chciałabym go też zmyślać.
- W sumie i tak nie mam nic ciekawszego do robienia. Sądzę tak ponieważ w swojej pracy spotykam wielu ludzi i każdy jest wyjątkowy. Na przykład znam dziwkę, która potrafi owinąć sobie wokół palca każdego faceta. Gdy chce jest słodką idiotką albo studentką prawa. Możesz z nią porozmawiać o książkach i filmach równie dobrze co o seksie i rock'rollu. Moim zdaniem jest wybitną aktorką. Przy niej każdy klient czuje się kimś ważnym. W każdym razie przez tą godzinę, bo mało kto ma zbędne dwa tysiące, aby kupić sobie u niej całą noc.
W przedziale zapadła cisza. Dziewczyna wpatrywała się zdziwiona w sąsiada. Spodziewała się zupełnie czegoś innego.
- Zszokowana? Większość ludzi nie jest wyjątkowa z powodu swoich zalet. Częściej decydują wady – wracając do Ani, bo tak ma imię ta panna lekkich obyczajów, jest ona po prostu zbyt krótkowzroczna, zadufana w sobie i chciwa, aby pomyśleć, że niedługo jej ciało nie będzie warte nawet tysiąc dwieście złotych za noc. Skończą się klienci, pieniądze pewnie też przehula, zostanie z niczym. No chyba, że otworzy własny burdel.

Mężczyzna zaśmiał się gorzko. Spojrzał na prostokątną czarną torbę, która leżała na jego kolanach. Zamilkł. Znowu zapadła cisza w której Marysia wpatrywała się w tego dziwnego człowieka, jakby od dzięki samej obserwacji miała szansę go zrozumieć.
- Czym się pan zajmuje? - zapytała się go po kilkunastu sekundach, gdy jasnym stało się, że mężczyzna sam się nie odezwie.
- Ja? - powiedział podnosząc nagle głowę i patrząc prosto w oczy Marysi – Nic przyjemnego. Jestem prywatnym detektywem.
- Naprawdę?! Takim jak na TVN-ie? Niech pan coś opowie!
- Jestem normalnym, przyziemnym prywatnym detektywem. Zajmuję się śledzeniem niewiernych małżonków, załatwianiem dowodów zdrady, czasem organizacją takich spraw. Może raz, dwa razy w życiu miałem sprawę podobną do tej w telewizji. Kiedyś miałem odnaleźć zaginionego chłopaka. Okazało się, że jego matka to panikara, a chłopak zalał się w trupa i przejechał się trójmiejską SKM-ką do Słupska, zamiast do Sopotu. No i oczywiście zamiast wrócić do domu to dał się zaciągnąć do łóżka i okraść przypadkowej panience. Potem wstydził się zadzwonić do domu, czy kumpli.
- To i tak niesamowite. - wyciągnąła dłoń do mężczyzny, który ją uścisnął. Miał chropowate i twarde dłonie. – nazywam się Maria Floreńska.
- Paweł Robak
- Mogłabym sobie notować pana w wypowiedzi? Mogą mi się kiedyś przydać w pracy.
- Rób jak uważasz, ja cię po sądach ciągać nie będę.
Maria zaczęła gadać dużo i bez składu czy ładu. Paweł słuchał jej jednym uchem od czasu do czasu mrucząc coś w odpowiedzi. Wtedy coś zwróciła jego uwagę.
- … no i wtedy on spadł z tych schodów z donośnym okrzykiem, że jest myśliwcem. A że był rudy to go ochrzciliśmy Czerwony Baron …
- Powiedziałaś, że co studiujesz? - przerwał jej w połowie kolejnej opowieści.
- Socjologię, a co?
- Znasz Patrycję Jeleńską?
- No, znam. Mówimy na nią Księżniczka, bo wszyscy faceci są jej, jeżeli tylko chce. Kiedyś nawet urządziła turniej, jak chłopaki z bractwa rycerskiego za nią latali. A kasy to miała tyle, że jak jej się facet podobał to mogła go sobie nawet kupić. Sama wynajmowała kawalerkę albo apartament, nie wiem dokładnie, bo wszystkich trzymała na dystans. No za wyjątkiem tych wszystkich gachów, uganiających się za nią.

Paweł przestał słuchać, gdy tylko zaczęły się plotki. Otworzył torbę i wyciągnął z niej laptopa. Kilkoma kliknięciami uruchomił dokumenty sprawy.

Patrycja Jeleńska. Wywodzi się z mało zamożnej rodziny zamieszkałej w prowincjonalnej miejscowości. Pilna uczennica, bardzo dobre wyniki w szkole otworzyły jej drogę na uniwersytet. Oczko w głowie rodziców, Jerzego i Wioletty. Zadłużyli się, aby móc posłać ją do najlepszych szkół, zapewnić warunki do nauki. Teraz gdy ojciec zachorował nie są w stanie wyjść na prostą. Wpadli w spiralę długów.

Nie wziął od nich więcej niż potrzebował na pokrycie kosztów. Znali się jeszcze ze dawnych czasów. Pomogli mu wyrwać się ze starego towarzystwa. Nie mógł wziąć od nich pieniędzy.

Przyszli, aby dowiedział się prawdy.
- Wiesz, że popełniła samobójstwo? - zapytał się zdziwiony, że Maria najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego.
-Słucham?! Jak to?! Wiedziałam, że ostatnio przestała chodzić na imprezy i pokazywać się na uczelni, ale coś takiego? No w sumie była podobno jakaś sprawa z jej nowym facetem. Coś niedobrego. Plotki były naprawdę paskudne. Podobno ją bardzo skrzywdził.
- Znasz jakie szczegóły? Wszystko może okazać się pomocne.
- Często chodziła do knajpy Vitae. Tam też spotykała się z większością swoich facetów. Pracuje tam taki jeden barman, straszny plotkarz od niego na pewno dowiesz się wszystkich brudnych szczegółów. Nazywa się Szymon. Tylko uważaj, bo on kiedyś leciał na Patrycję, ale ona powiedziała mu spadaj. Na bank doda coś od siebie.
- Będę musiał tam zajść jak tylko przyjadę. Może czegoś się dowiem.


Paweł wysiadł z pociągu i złapał taksówkę. Było dopiero wczesne popołudnie więc Vitae była najpewniej zamknięta. Zdecydował się więc udać na komisariat przejrzeć akta sprawy oraz dowody. Podał adres i szybko uciął próbę nawiązania
rozmowy przez taksówkarza.

W oczach rodziców dziecko idealne. Grzeczna, przykładna, wszystko jej się udaje. Z drugiej zaś strony piękna imprezowicza, zmieniająca mężczyzn niczym rękawiczki. Skąd jednak miała pieniądze na wynajmowanie mieszkania? Od rodziców nie brała już nic, bo oni mieli ledwo na życie. Pracowała? Wtedy by nie miała czasu na imprezy i facetów. Może dostała mieszkanie razem z pracą albo od jakiegoś nadzianego faceta w średnim wieku, którego ją podrywał? Znał takie przypadki, czasem nawet bez seksu. Dla kolesia liczył się sam fakt posiadania.

Komisariat znajdował się w kamienicy naprzeciwko najwyższego kościoła w starej części miasta. Obok było pełno pubów, knajp, kawiarni i restauracji. Chociaż na ile znam policjantów to impreza u nich trwa najdłużej.

Z akt nie dowiedział się niczego czego nie wiedział już wcześniej. Zatrucie lekami, śmierć w trakcie snu. Mieszkała sama więc nikt nie przyszedł z pomocą. Żadni znajomi nie przyszli przypadkiem w odwiedziny, aby ją uratować. Gdy ją znaleziono była już martwa od co najmniej 5-6 godzin.

Laptop też nie rzucił światła na całą sprawę. Ani na mailu, ani w archiwum komunikatora nie znalazł niczego interesującego. Kilka miernych prób podrywu, jakieś plotki ze znajomą. Nic ciekawego.

Paweł spojrzał na zegarek. Za dziesięć siedemnasta, Vitae powinna być już otwarta.

Okazało się, że knajpa znajduje się niecałe pięć minut spacerkiem od komisariatu. Również znajdowała się w kamienicy. Zajmowała w sumie jej trzy poziomy – piwnicę, gdzie była urządzona scena do tańczenia oraz konsola dla DJ-a, parter z barem, kilkoma lożami oraz rzutnikiem z którego właśnie leciał polska telenowela oraz piętro pełne kanap i puf rozstawionych przy ścianach.

Całość urządzona była w nowoczesnym stylu. Podświetlane niebiesko – morskie ściany, niewygodne lecz ciekawie wyglądające loże i bandyckie ceny piwa.

W Vitae siedziało tylko parę osób sączących piwo lub sok. Paweł podszedł do niewysokiego barmana w okularach w czarnych oprawkach, który właśnie porządkował zaplecze i sprawdzał ilość alkoholi.
- Co dla ciebie? - rzucił nie odwracając się
- Duże piwo. - w czasie, gdy barman nalewał mu do kufla, zapytał się – Nie znasz może pewnej dziewczyny? Ma na imię Patrycja, podobno często tutaj chodziła.
- Jasne, że znam. Wszyscy znają Księżniczkę. Pati- szmati jeżeli wiesz o co mi chodzi.
- Że taka łatwa?
- Łatwa to ona akurat nie była. Swoje sobie liczyła za godzinę. Trzeba było mieć naprawdę wypchany portfel, aby się na ciebie skusiła. Często przychodziła tutaj na łowy. Wpadała wcześnie i wypatrywała nadzianych idiotów. Takich tutaj nie brakuje, więc zawsze miała klientów.
- Klientów mówisz. Tego nie słyszałem, aby była cichodajką.
- Nie byle jaką. Rozkładała te swoje śliczne nóżki tylko za całkiem niezłe pieniądze. Brała chyba dwie stówki za godzinę. Jak raz miałem dobry utarg i dałem radę z tipów uzbierać to skorzystałem. I muszę przyznać warta jest swojej ceny. Ostatnio jednak jej nie widziałem, może zmieniła lokal.
- Szkoda. Skoro tak ją zachwalasz to sam bym chętnie skorzystał. Tak w ogóle to Paweł jestem.
- Szymon. No szkoda, zawsze nabijała nam nieźle kasę, gdy facecie jej stawiali drinki. A głowę to miała taką, że nic jej nie ruszało. Chociaż ostatnio była nieźle już zrobiona jak wychodziła. Jakiś koleś ją odprowadzał na taksówkę.
- Wtedy widziałeś ją ostatni raz?
- Dziwne pytania zadajesz. Tak, wtedy widziałem ją ostatni raz.


Paweł wrócił na komisariat. Wiedział już, że dał ciała i przegapił najważniejszy element tajemnicy samobójstwa. Poprosił dyżurnego jeszcze raz o laptopa Patrycji.

Gdy został sam włożył szybkim ruchem płytę CD z programami do odzyskiwania danych do napędu. Po pół godziny miał już pełen obraz sytuacji.

Były tam jej nagie zdjęcia z zamazaną twarzą. Pewnie wrzucała je na strony z ogłoszeniami matrymonialnymi. Do tego jeszcze z partnerami, pewnie na wypadek szantażu. Krótkie opisy do każdego jednak bez dokładnych danych osobowych.

Lista rozmów również urosła i to znacznie. Cierpliwie sprawdzał je w poszukiwaniu czegoś co mogło go naprowadzić na trop ostatniego klienta. Wtedy trafił na niepokojącą wymianę wiadomości. W sumie były to pojedyncze zdania wysyłane w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
„Lubisz to tak ostro, nieprawdaż?”
„Podobało ci się, gdy pieprzyłem cię w tej alejce.”
„Po co udawałaś, że nie chcesz? Wszyscy wiedzą jak jest z ciebie dziwka.”
„Następnym razem sama przyjdziesz, abym cię wziął – tak jak lubisz - wbrew sprzeciwom, czy drapaniu. Jak prawdziwy facet, a nie jakiś mięczak.”

W katalogu publicznym nie było żadnych danych. To akurat żadne zaskoczenie. Miał jednak jego numer komunikatora, a to mu wystarczy.
Zadzwonił do kumpla.
- Chudy jest sprawa. Stała stawka. Namierz mi szybko z jakiego komputera wysłano te wiadomości. Daje ci numer identyfikacyjny. Pośpiesz się to sprawa życia lub śmierci.

Po pół godziny dostał telefon zwrotny. Używano terminalu w budynku na ul. Chlebnickiej 13 i z prywatnego mieszkania. Abonent nazywa się Szymon Chmielak.


Zdecydował się nic nie mówić Jerzemu i Wioli o życiu ich córki. W głowie miał już nawet ułożoną historyjkę, która powinna ich zadowolić. Nieszczęśliwa miłość i podobne bzdety. Pocierpią, ale lepsze ładne kłamstwo niż gorzka prawda.

W telewizji leciały właśnie wiadomości. Zaginął Robert Chmielak, barman z klubu Vitae. Ostatni raz widziano go, gdy wychodził z pracy dwa dni temu.

Ciągle jeszcze słyszał jego głos zniekształcony przez złamany nos i zalewającą gardło krew. Okulary leżały obok – pękły przy pierwszym ciosie. Koszulka nabrała koloru brunatnego.

„I co opowiesz teraz całą prawdę jej rodzicom? Że ich cudowna córeczka była kurwą bogatych starszych kolesi? Może opowiesz o tym jak usunęła ciężę w którą zaszła z jednym z tych obleśnych facetów? No dalej prawda ich wyzwoli!”

KONIEC

Dom

Posted by Konrad | Posted in | Posted on 16:16

0

Wymarzony dom był na razie tylko i wyłącznie niejasnym wyobrażeniem. Stał parter, częściowo piętro i garaż. Wszystko powoli wspinało się w górę na kolejnych pustakach nabierając kształtu. Wnosiła je powoli niska kobieta na swoich własnych plecach. Jej młodość przeminęła dobre kilka lat temu, gdy wysłała najstarszą córkę na studia. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno jako dziewczynka biegała po gołych fundamentach. Minęło już tyle lat, pewnie zapomniała, że razem z ojcem obiecywali jej własny pokój w zamian za wyrzeczenia jakie musiała znosić.
Teraz wyprowadziła się z rodzinnego miasteczka na dobre. Stypendium w Stanach załatwione przez chrzestnego jej chłopaka otworzyło przed nimi nieznane wcześniej perspektywy. Grzechem byłoby z nich nie skorzystać. Tyle że nie zobaczą jej przez najbliższy rok. A ona nie będzie mogła zachwycić się gotowym domem.
Krok za krokiem obciążona ponad siły zbliżała się do tego wymarzonego momentu. Odkąd tylko się pobrali marzyli o mieszkaniu na własnym. Jej mąż, Daniel, dostał właśnie dobrą pracę w szkole gdzie wcześniej tylko od czasu do czasu uczył. Miał zostać nowym dyrektorem liceum w miasteczku leżącym jakieś dwadzieścia kilometrów od ich dawnego mieszkania. Ona, z wykształcenia fizyczka, miała też zagwarantowaną tam pracę. Idealna sytuacja, aby zacząć na poważnie realizować marzenia.
Brakowało tylko pieniędzy, ale od czego są kredyty? Po długich rozmowach doszli do wniosku, że kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Nie pomyśleli, że kończą się tłuste lata, a rata nie maleje w przeciwieństwie do ich pensji.
Niedługo po tym jak bank przyznał pieniądze zaczęła się recesja. Zamykano nierentowne szkoły, obcinano pensję, rolnicy wychodzili na drogi, demagogowie pojawiali się i znikali. Trzeba było oszczędzać, ale nie było już na czym. Budowa stanęła w miejscu, gdy nagle majstrowie zaczęli podnosić ceny, oszukiwać, obijać się, jak najdłużej wykonywać pracę. Daniel postanowił, że sam będzie pracował przy tym.
W międzyczasie urodziła się druga córka, a kiedy przeprowadzili się do niegotowego jeszcze budynku Ewa zaszła w ciąże po raz trzeci. Mimo to pomagała swojemu mężowi jak tylko umiała. Najczęściej oznaczało to wnoszenie różnych, ciężkich rzeczy na piętro gdzie pracował nad wnętrzem.
Kiedy zdawało się, że wszystko będzie dobrze, a w ciągu najbliższych kilku lat całość będzie gotowa los znowu odwrócił kartę. Dziewczynki nie dostały własnych pokoi, a Robert bawił się wśród pustaków na niedokończonym piętrze.
Najpierw przyszło zwolnienie, potem okazało się że fachowcy robiący lata temu dach zawalili sprawę. Belki podtrzymujące strop gniły. Wszystko mogło się zawalić.
Rodzina doradzała sprzedać dom w cholerę, zamieszkać na chwilę u rodziców mających duże mieszkanie kilkanaście kilometrów dalej. Byli jednak zbyt uparci i dumni, aby przyjąć ofertę. Nawet jeżeli w myślach zgadzali się z tą oceną sytuacji.
Pożyczyli pieniądze – tym razem nie od banku, lecz od rodziny. Budowlańcy zaczęli naprawę dachu, a Daniel szukanie lepiej płatnej pracy. Czasy były ciężkie – reforma szkolnictwa trafiła na okres bessy, głód zaglądał wszystkim w oczy, a perspektywa wyjazdu za granicę była czymś odległym, prawie nierealnym, w tych czasach.
Nie wierzyli w cuda, lecz jeden się trafił. Daniel dostał zieloną kartę, a córka ze swoim narzeczonym uprosili swoich znajomych, aby przyjęli jej ojca do pracy na ranczu. Tak oto z dyrektora szkoły, najlepszego liceum w okolicy, Daniel zmienił się w kowboja. Nie było to Silverado, ani żaden spaghetti western z Eastwoodem. Proza życia – gigantyczne jak na polskie warunki gospodarstwo, które trzeba oporządzić. Ciężka praca od świtu do zmierzchu dająca niewiele satysfakcji, lecz pozwoliła przez rok odłożyć dość pieniędzy, aby spłacić długi.
Dlaczego nie został na dłużej? Zadecydowała zwykła tęsknota, sentyment do jeziora ukrytego w lesie gdzie chodził z córkami i żoną, chęć wychowania własnego syna, odwiezienia go na pierwszą randkę, zobaczenia jego pierwszej miłości, pocieszania gdy po raz pierwszy będzie miał złamane serce. Daniel nigdy nie był praktycznym człowiekiem umiejącym liczyć pieniądze i stawiać je wyżej niż rodzinę czy przyjaciół. To chyba czyniło z niego dobrego człowieka. Głodnego ale dobrego.
Dlatego teraz Teresa musi wnosić pustaki pod sam dach. Syn jej pomaga jak może ale wciąż jest za młody, aby zdjąć ciężar z jej pleców. To co pomaga jej pokonywać kolejne stopnie, pomimo bólu w udach, szarpiących spazmów kręgosłupa, otartych dłoni z krótkimi praktycznymi paznokciami, było marzenie o własnym domu.
Życie nie jest sprawiedliwe. Za swoją ciężką pracę Teresa nie dostała należytej nagrody. Druga córka wyszła młodo za mąż – odziedziczyła charakter po ojcu. Ledwo wiązała koniec z końcem próbując skończyć studia. Jej mąż był żołnierzem, więc przynajmniej mieli dach nad głową, a kiedy zaczęła się reforma i rezygnacja z armii poborowej na rzeczy zawodowej nagle dostali zastrzyk gotówki. Szkoda że zapomnieli o tych którzy pomagali im w najcięższych czasach.
Najstarsza córka najpierw przeniosła się do Szkocji gdzie zrobiła doktorat i przez pewien czas nawet uczyła na tamtejszym uniwersytecie, potem wróciła do Stanów szukać tam szczęścia zanim zaczęła się recesja. Mieli trochę szczęścia, ale wszystko zawdzięczali swojej ciężkiej pracy na obczyźnie. Pewnie to ona sprawiła, że pomimo licznych kłótni, rozstań, burz i walki ledwie rok temu wzięli ślub jako bardzo szczęśliwa para.
W prawie że gotowym domu pozostał tylko syn. A i on za trochę ponad rok spakuje walizki. Pójdzie „w świat” studiować. Na początku będzie często przyjeżdżał dopóki pamięć nie zamaże wspomnień domu zastępując je wynajmowanym w cztery osoby mieszkaniem. Kiedy zacznie się praca nie przyjedzie na wakacje. Rodzice nie będą już wiedzieli jak wyglądają jego kolejne dziewczyny albo nowi przyjaciele. Kiedyś może przyjedzie z nimi wzbudzając przerażenie w matce.
A w nowym, wielkim, gotowym domu mieszkać będzie tylko Daniel z Teresą. Będą chodzić po miękkich dywanach, palić wieczorami w kominku i unikać trzech pokoi spóźnionych o dobre dziesięć lat.

Pościg

Posted by Konrad | Posted in | Posted on 12:53

2

POŚCIG









Muszę się przyznać do jednej rzeczy – zawsze miałem wyjątkowo miękkie serce. Szczególnie jeżeli o coś prosiła mnie wysoka brunetka nieśmiało patrząc wielkimi niebieskimi oczyma prosto w moje.
- Nie odchodź – powiedziała – Nie chce umierać.
Więc co mogłem zrobić? Szczególnie, że od kilku godzin gonili nas. Nie widziałem ich wyraźnie – byli tylko sylwetkami, których nie mogliśmy zgubić.
- Nie odejdę – złapałem jej dłoń i pociągnąłem za sobą na schody biegnące na dach. Nie pozostało nam już nic więcej. Piętra pod nami były już przez nich zajęte, mogliśmy już tylko uciekać coraz wyżej i wyżej licząc na cud.
Zacznę jednak od początku. Przez przypadek spotkaliśmy w knajpie nad Motławą, widzieliśmy się po raz pierwszy od lat – zdążyłem zapomnieć jej twarz, głos i ruchy. Minąłbym ją bez słowa na ulicy nie rozpoznając w niej mojej pierwszej miłości. Na szczęście ona mnie pamiętała i podeszła się przywitać.
Rozmawialiśmy jak za dawnych czasów – opowiedziałem jej o mojej nowej pracy jako programista.
- Zawsze miałeś smykałkę do komputerów. Pamiętasz jak kiedyś siedziałeś po 10-12 godzin przy jakieś głupiej grze? Boże jak ja tego nie znosiłam - musiałam konkurować z kartą graficzną o ciebie! Teraz to brzmi śmiesznie, ale przecież przez to się rozstaliśmy, że lepiej rozumiałeś Windowsa niż mnie.
- W sumie dużo się nie zmieniło, chociaż przynajmniej teraz mam z tego pieniądze.
- Boże! Czy ty w ogóle spotykasz się z kimś po pracy?
- Tak – skłamałem
- To dobrze przynajmniej jest jakiś postęp. Co tam słychać u reszty paczki?
- Nie mam pojęcia. Nie miałem z nimi kontaktu od kiedy przeprowadziłem się do Gdańska.
- Szkoda. W sumie to byli to bardziej twoi niż moi znajomi.
Nagle jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Rzuciła się na mnie obalając na ziemię. Usłyszałem dwa strzały zza moich pleców i krzyk trafianych klientów knajpy. Ktoś podniósł mnie za frak do góry. Zszokowany spojrzałem na krwawą plamę na ścianie i martwego mężczyznę leżącego pod stolikiem.
- Uciekajmy – krzyknęła mi do ucha. Niewiele myśląc pobiegłem więc za nią w kierunku drzwi. Znowu rozległy się strzały. Poczułem pęd rozgrzanego powietrza obok policzka i zobaczyłem trafiający we framugę pocisk.
Wypadliśmy na ulicę. Strach dodawał sił pozwalając biec z prędkością o której nigdy w życiu nawet nie marzyłem. Narzekałem, że mam nudne życie... ktoś widać na górze postanowił zapewnić mi dodatkową rozrywkę...
Nie wiem ile tak pędziliśmy przez uliczki zanim odważyłem pomyśleć o zatrzymaniu. Dopiero trzy alejki dalej, gdy płuca odmawiały posłuszeństwa oparłem się o ścianę. Nogi pulsowały bólem, a od adrenaliny ręce telepały się niczym staremu alkoholikowi.
- Co się stało ? - wydyszałem
- Przepraszam, że cię w to zamieszałam. Nie myślałam, że będą mnie dalej śledzić – dostali przecież to czego chcieli.
- O czym ty, do cholery, mówisz?
- Nie mogę ci powiedzieć, jeżeli chcesz aby zostawili cię w spokoju.
- To dlatego zniknęłaś nie żegnając się z nikim? Dlatego mnie zostawiłaś? Nie chodziło wcale o komputery?
- Tak. To było najlepsze rozwiązanie. Teraz skręcisz w tą ulicę i zapomnisz o ty co dzisiaj widziałeś. Tak będzie lepiej, nigdy cię nie odnajdą - siedziałeś plecami do nich, a potem nie oglądałeś się za siebie.
- Dobrze rozejdziemy się, ale powiedz mi czym się zajmujesz. Chce to wiedzieć.
- Skoro chcesz to proszę bardzo. Jestem szpiegiem przemysłowym. Okradam korporacje z ich tajemnic i sprzedaję temu kto zapłaci najwięcej.
Nie byłem w stanie nic na to powiedzieć. Odwróciłem się i poszedłem w kierunku który mi pokazała. Chciałem jeszcze ostatni raz spojrzeć na nią, lecz gdy się obejrzałem nie było nawet śladu. Nagle zobaczyłem przed sobą wielką czarną sylwetkę i poczułem przeraźliwy ból w kroczu. Upadłem na ziemię. Chyba krzyknąłem, ale nie jestem pewien.
Gdy otworzyłem oczy siedziałem sam w pustym pokoju przywiązany do krzesła. Nad sufitem wisiała łysa żarówka, która dawała ostre nieprzyjemne dla oka światło.
- Imię i nazwisko? - głos dobiegł zza jego pleców. Nieprzyjemny i groźny w brzmieniu wzbudzał niepokój przechodzący w strach.
- Czego ode mnie chcesz? Nic nie zrobiłem.
- Imię i nazwisko?
- Zostawcie mnie w spokoju ja nic nie wiem.
- O tym się przekonamy. Imię i nazwisko, ostatni raz grzecznie pytam.
Zamknąłem oczy przygotowując się na ból. Usłyszałem huk otwieranych drzwi, dwa ciche wystrzały i odgłos padającego ciała. Bałem się spojrzeć kto stoi w drzwiach. Po chwili ktoś uwolnij mnie z więzów.
- Już dobrze, możesz otworzyć oczy. Przyszłam po ciebie.
Była to prawda. Uśmiechała się do niego nieśmiało chowając wciąż dymiący pistolet za plecami.
- Mamy mało czasu, trzeba uciekać i to szybko. Zaraz będzie tu ochrona.

Po raz drugi biegliśmy ile mieliśmy sił w nogach, znowu nic to jednak nie dało. Nie zdążyliśmy wybiec z budynku, ani dostać się do podziemnego parkingu. Wieżowiec był gigantyczny, więc chowaliśmy się, strzelaliśmy i znowu pędem na wyższe piętro. Trwało to już kilka godzin, gdy powiedziała mi:
- Nie uda nam się. Możemy uciekać tylko coraz wyżej, a w końcu znajdziemy się na dachu skąd nie będzie już ucieczki.
Przytuliłem ją mocno. Wtulona w moje ramiona dodała
- Nie odchodź; nie chcę umierać.
Walczyliśmy więc dalej. Byle dłużej, byle wyżej.

Usłyszałem ich kroki na schodach. Nie mieliśmy już gdzie uciec – staliśmy na dachu budynku rozpaczliwie w siebie wtuleni. Zablokowałem drzwi, ale to mogło nam najwyżej kupić kilkanaście dodatkowych minut na pożegnanie.
- Obiecałeś, że mnie nie zostawisz – szeptała w kółko
- Wymyślę coś. Mamy jeszcze czas.
Wiedziałem jednak, że go nie mamy. Myślałem najszybciej jak tylko umiałem szukając jakiegoś rozwiązania dzięki któremu moglibyśmy się uwolnić od prześladowców. Nagle mnie olśniło.
- Daj mi chwilę zaraz wrócę.
- Tylko tak mówisz. Jestem dla ciebie tylko snem – otworzysz oczy i zapomnisz o mnie.
Otworzyłem oczy w swojej kawalerce. Zasnąłem z głową na laptopie siedząc do późna nad najnowszy programem. Zacisnąłem z całej siły powieki, aby zapamiętać jej twarz. Rzuciłem się w kierunku kosmetyczki w poszukiwaniu pigułek nasennych. Gdy je znalazłem łyknąłem od razu sporą garść. Przegryzłem je, aby szybciej zadziałały. Ciągle miałem gorzki smak leków na języku kiedy położyłem się na łóżko. Widziałem jej twarz wyraźnie, teraz pozostało już tylko przypomnieć sobie co powiedziała. Wyobraź sobie co by powiedziała, gdybyś po kilka minutach wrócił do niej!
Delikatnie poruszając ustami, robiąc się z każdą sekundą coraz bardziej śpiący powiedział.
- Wróciłeś!
- Przecież wiesz, że mam za miękkie serce, aby pozwolić ci umrzeć.
Zanim do końca pogrążyłem się w ciężkim śnie pomyślałem, że skoro wróciłem to muszę dać jej jakoś na imię.



KONIEC