Opowiadanie - Kto mówi o zwycięstwie?

Posted by Konrad | Posted in | Posted on 12:00


KTO MÓWI O ZWYCIĘSTWIE?

Jack pociągnął za sznurek przyczepiony do nad nim wiadra wypełnionego lodowatą wodą. Zimny strumień wyciekł mu na głowę zmywają przynajmniej część kurzu i brudu. W niczym nie przypominało to pryszniców w rezydencji rodziny Ashfort w Singapurze, gdy jeszcze należał on do Korony.

Życie tutaj w „ojczyźnie” również nie przypominało tamtych radosnych dni w słońcu i nudnych w monsunowe deszcze spędzanych z dwie dziewczynami nadającymi sens jego życiu. Olivii i Samanty Ashfort.

Przypomniał sobie ich zapach – młodsza zawsze pachniała jak dziecka, a jej blada buźka o idealnych rysach oraz kręcone blond włosy tylko podkreślały efekt porcelanowej laleczki, Samanta zaś była piegowatym rudzielcem pełnym energii i zawsze spoconym. Boże, gdyby tylko teraz mógł znowu poczuć te dwie dorosłe już dziewczyny. Oddałby za to życie.

Z dołu rozległ się basowy okrzyk.
- Jacky! Chłopcze, tutaj jest nas więcej, nie stercz tam jak ten kołek – powiedział Antony. Też pracował w rezydencji Ashfortów. Był tam cieślą zajmującym się wszelkimi naprawami, a z zamiłowania doglądał również jachtów dziedzica. Obaj się tym zajmowali. Teraz dzięki zdobytym tam umiejętnością zarabiali, aby mieć co włożyć do garnka i nie musieć czekać w kolejce do garkuchni dla biednych. Rodzina Jangów - ich służący, którzy razem z nimi bronili rezydencji - stała tam dzień w dzień. Nie byli Brytyjczykami, jednak postanowili uciekać z nimi.

Nie potrafili się oni odnaleźć na tej dziwnej, zimnej wyspie zwanej Anglią, ani wrócić do siebie. W budowie jachtów też nie pomagali, bo czego tylko dotknęli to się psuło. Znane im zwyczaje zostały gdzieś daleko, tak jak zapach włosów panienek Ashfort. Antony, ten który wciągał ich na pokład jachtu, teraz nie mówił o nich inaczej jak „cholerne darmozjady”.

Jack wyszedł spod prowizorycznego prysznica znajdującego się pod zbiornikiem do łapania deszczówki. Sprawnym ruchem przeskoczył na drabinkę i z świstem powietrza w uszach zjechał z niej.

„Tylko kalecy i chorzy mogą schodzić po drabince. Marynarze mają ruszać się szybko po pokładzie.” - stary pan Ashfort zawsze tak mówił. Kiedy wypływaliśmy na jego jachcie z płonącego Singapuru, aby połączyć się z statkami przysłanymi tu przez Koronę, aby nas zabrać, powtarzał to niczym modlitwę. Tak jakby miało to pozwolić im uciec albo zachować odrobinę raju, jakim było życie w białej rezydencji nad wybrzeżem.

Pan Ashfort zawsze chwalił Jacka za jego sprawność fizyczną oraz bystrość umysłu. Właśnie dlatego pozwolił mu się bawić ze swymi córkami pod pozorem opieki nad nimi. Pewnie nie spodziewał się, że on i Samanta tak bardzo się polubią, a potem zakochają w sobie. Nie mógł przewidzieć łez jakie pociekły po pokrytej uroczymi piegami twarzy jego starszej córki, gdy Jacka zabrano do wojska. Najpierw do obsługi działka, potem do piechoty. Gdy się przytulali żegnając uspokajał ją słowami „Przecież muszę was bronic. O to prosił mnie twój ojciec.”.

Ruszył do baraku, gdy usłyszał stamtąd charakterystyczny odgłos repetowanej strzelby. Słyszał go wiele razy tamtej nocy krwi i ognia w Singapurze, gdy Japończycy atakowali. Antony zabił wtedy przynajmniej trzech swoją, która przed chwilą wisiała na ścianie baraku. Teraz znajdowała się w ręku Mary Jang celującej w Antonego. Płakała i krzyczała w ojczystym języku. Z tego co zrozumiał Jack zmarło jej kolejne dziecko na tej przeklętej ziemi.

Jack mógł tylko kuśtykać w jej stronę krzycząc, błagając i prosząc. Odłamki pocisku zmasakrował mu lewą nogę zamieniając ją w namiastkę tego czym była dawniej. Lekarze mówili, że miał szczęście, że nie musieli jej amputować.

Antony spróbował szczęścia. Odbił się gwałtownie i w trzech susach dopadł kobiety. Szarpali się chwilę po czym rozległ się ogłuszając wystrzał. Mary Jang osunęła się na ziemię trzymając za krwawą miazgę, którą stał się jej brzuch. Stojący nad nią mężczyzna tylko splunął na zwłoki, po czym podniósł strzelbę, zarepetował i wszedł do baraku, gdzie kuliła się reszta Jangów.

Jack zaś usłyszał za sobą znajomy okrzyk, po czym poczuł ciepło rąk oplatających go od tyłu oraz zapach śniący mu się po nocach. Samanta! Bał się odwrócić, jakby mogło to odebrać mu tą piękną chwilę.

- Tak długo cię szukałam... - odwróciła go do siebie. Jej zielone oczy, te piękne zielone oczy patrzące na niego pełne szczęścia i energii. W ogóle się nie zmieniła – Zwyciężyliśmy. Zatańczmy tak jak na naszych wyimaginowanych balach, aby to uczcic!

Z baraku dobiegły krzyki.

- Przetrwaliśmy – poprawił ją przytulając do siebie mocniej, po czym przesunął jej ręką po bliznach na udzie.

Comments (0)