Neuroshima - Małe Vegas

Posted by Konrad | Posted in , , | Posted on 12:00


Małe Vegas

Pamiętasz ten moment, gdy po godzinach trzepania ruin kolejnego bezimiennego miasteczka jedyne co znalazłeś to przeterminowana szkocka? Taka co miała przynajmniej dwanaście lat, gdy świat trafił szlag i smakuje jakby ktoś przez cały ten czas moczył w niej truchło myszy? Albo jeszcze gorzej, gdy udaje ci się znaleźć cholerną piwnicę pełną butelek czegoś co nazywają winem, a wygląda albo jak szczochy albo jak krew. Niby to alkohol, ale nie dość, że smakuje gorzej od samogonu od Mietka, to jeszcze jest w szklanych butelkach, zamiast w nietłukącym się plastiku. Nawet nie dasz rady tego opchnąć, bo sam transport będzie cię kosztował więcej – wyobrażasz sobie taszczenie przez pustkowie skrzynki pełnej dzwoniących butelek? Very bad idea, chyba że chcesz zafundować mutkom aperitif do potrawki z siebie w sosie z własnej głupoty.

Sprawy mogę zacząć wyglądać jednak znacznie lepiej, niczym świat po ziołowej nalewce Dziadka Włóczykija. Widzisz znam pewną knajpę na jednym z wielu rozdroży. Budynek wygląda całkiem schludnie mimo iż jest niewysoki, bo ledwie parterowy. Znacznie lepsze wrażenie robią trzy kręgi umocnień, pułapek, okopów, wzajemnie się wspierających stanowisk. Można by pomyślec, że to nora jednego z liderów gangów lub punkt dowodzenia NY. Jeżeli tak myślisz to znaczy, że mało w życiu widziałeś, synku.

Bo to co zobaczysz to najdroższy w całych Zasranych Stanach Zjednoczonych sklep z markowymi alkoholami. Zapytasz się, na cholerę to komuś? Odpowiedź jest prosta – Las Vegas, suko. A dokładniej każdy kto ma więcej gambli niż rozumu (a uwierz mi, jest ich więcej niż ci się wydaje) marzy o tym, aby przez chwilę poczuć się jak bogacz z przeszłości. A jeżeli przyjrzysz się dokładniej filmom puszczanym w prawie każdej dziurze z działającym generatorem i DVD to odkryjesz, że pojawiają się w nich te pieprzone szklane butelki i płyn na bazie zdechłych myszy. A uwierz mi ci kolesie oglądali Scarface, Ojca Chrzestnego i Rodzinę Soprano częściej niż ty normalny wychodek.

Do tego dorzuć dupków z Appallachów zakochanych we wszystkim co choćby udaje zrobione przed Wielkim Rozpierdolem. Praktycznie każdy z nich chciałby mieć piwnicę swojego „dworku” wypełnioną czymś co się nazywa bordo, bożole albo tokaji. Podobno te wszystkie trunki były pędzone gdzieś w „Europie” i jest to dalej niż cholerna Alaska albo drugi koniec Neodżungli, nie wspominając o tym, że trudniej tam dotrzec. Tak więc to coś co przypomina krew jest dla nich warte więcej niż twoja jucha, nie wspominając o każdym mutku, gangerze czy zwykłej konkurencji.

Nagle okazuję się, że te dzwoniące szklane wabiki na problemy są warte każdego wystrzelonego naboju. O ile tylko wiesz gdzie je sprzedać. A takim właśnie miejscem jest Małe Vegas położone Na Środku Cholernego NigdzieTM.

Małe Vegas to coś więcej niż sklep – to dom aukcyjny. Nie ma ustalonych cen – każdy przedmiot jest wart tyle ile ktoś zechce za niego zapłacić. A szlachta ZSZ nie ma w zwyczaju przyjmować do wiadomości przegranej – często używają najbrudniejszych chwytów byleby położyć swoje brudne od węgla łapy na kolejnej butelce ulubionego wina lub koniaku. Mafia zaś potrafi przełknąć gorycz porażki, jednak tylko po to by potem wepchnąć dwa razy większą i dwa razy gorszą pigułę klęski przeciwnikowi w gardło. Gdyby nie ochrona już dawno temu podczas aukcji któryś z paniczów z czystej złośliwości puściłby cały ten interes z dymem albo ogniem i M-16stką dowiódł swoich racji.

Zresztą czasem mięśniaki nie wystarczają. Za głównym budynkiem można znaleźć coś co się nazywa „ubitym polem”. Tam każdy wariat może się okładać czym tylko przyniesie ze sobą, aby ustalić kto ma rację albo walczyć w turnieju. Takim prawdziwym z nagrodami! Co prawda gamblami są alkohole, ale można je od razu wymienić na coś innego. Szczególnie, że szczeniaki z Appallachów będę potem opowiadać w swoich zapyziałych dworkach, że wygrali wielki turniej. Są gotowi oddać naprawdę ciekawe rzeczy za coś zupełnie dla ciebie bezwartościowego.

Najczęściej jednak śmiertelnie obrażeni po pijaku gangsterzy i kolesie z Appallachów w honorowy sposób rozwiązują swoje problem. Twardzi kolesie znajdują tu zatrudnienie przy pojedynkach na broń białą, ci ze sprawnym okiem zaś na polu strzeleckim. Walki zwykle odbywają się do pierwszej krwi lub powalenia – nikt przecież nie chce psuć interesów jakimiś krwawymi porachunkami.

Wypadki się jednak zdarzają. A co niektórzy są od nich specjalistami. Pozornie niegroźną bronią można komuś połamać kręgosłup albo przetracić tak nogi, że tylko felczer z Posterunku da radę je połatać, abyś nie musiał być sarkastycznym, chodzącym o lasce doktorkiem. Mówię ci lepiej z nimi nie zadzieraj, jeżeli cenisz sobie swoje zdrowie. Inna sprawa jak chcesz sobie nabić Charakter za irytujący oraz chamski styl bycia kuternogi.

Cały interes prowadzi Mike. Jest to jeżdżący na wózku koleś z prawie białymi włosami i bladoniebieskimi oczyma o posturze anemika na diecie. Może i wygląda jakby większy pająk mógłby go porwać, ale nawet w Las Vegas nie znajdziesz lepszego speca od alkoholi. Rozpozna każdy rodzaj jaki tylko mu przyniesiesz, wyceni, a jak uzna, że jest coś więcej wart to nawet go odkupi po rozsądnej cenie.

Jego nieodłącznymi towarzyszkami są dwie muskularne i bardzo seksowne kobiety. Wysokie, jedna brunetka, druga blondynka i śmiertelnie niebezpieczne. Znają się chyba na każdym rodzaju zabijania. A w każdym razie na pewno na takie wyglądają, a kilku których chciało je poklepać po tyłkach lub naśmiewało się z gospodarza... no cóż ja o nich więcej nie słyszałem. Mike woła na nie Carmen i Elektra, ale jak dla mnie to on je tak nazwał. Jak będziesz miał szczęście to uda ci się pogadać z nimi chwilę nie ryzykując swoimi jajami. Ja tam się nie odważyłem, lecz słyszałem, że są z nich całkiem miłe dziewczyny. W końcu opiekują się kaleką na wózku.

Na zapleczu

Nie zdziwisz się pewnie jak powiem, że jest drugie dno tej sprawy? Racja, przecież co to byłaby za opowieść bez jakiej tajemnicy lub zwrotu akcji, szczególnie w moim wykonaniu. To może od razu z grubej rury – Mike to mutant, a nawet więcej to cholery telepata. Znaczy się byłby nim, gdyby nie był non stop nawalony do tego stopnia, że nogi odmawiają mu posłuszeństwo. Tak - właśnie dlatego jeździ na wózku.

W ten sposób ucieka od swojego „daru”. Możliwość słyszenia myśli ludzi dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu i przez cały zasrany rok nie działa dobrze na psychikę. Szczególnie, że Mike jest nie do końca udanym eksperymentem. Nie jest w stanie wytrzymać ciągłej burzy głosów w głowie, jednak gdy któryś się nagle urywa jest jeszcze gorzej. Odczuwa wtedy paraliżujący ból jakby ktoś kopnął go z buciora w jaja i to parokrotnie. Dlatego starannie dba o to, aby w jego pobliżu nie ginęli ludzie. Jeżeli zaś ktoś sprawia problemy... no cóż dziewczynki się już takiego gagatka oduczą mordowania. Mało kto przeżyje zakopany po szyję na środku pustyni. Rozrabiacy nie mają więc lekkiego życia z Mikiem.

Jakby tego było mało w pobliżu kręci się więcej zwiadowców Molocha niż w innej okolicy. Czyżby tatuś obserwował swojej nie do końca udanego synka? Z drugiej strony widziałem tutaj kilku podejrzanie dobrze wyposażonych złomiarzy. Wiele baz starej, dobrej US Army znajdowało się na większych zadupiach. Może w pobliżu jest jakaś. Lepiej dla Mike byłoby, gdyby to jednak tatuś patrzył. Nawet stare baraki po Obronie Narodowej z skrzynkami przestarzałych przed Generalnym Rozpierdolem M-16 to więcej niż powód, aby wszyscy w okolicy zaczęli się o nie zabijac. Do tego ON nigdy nie doczekało się w pełni skomputeryzowanych czołgów, lecz trenowało na starych czołgach, które ciągle mogą działać, jeżeli tylko ktoś będzie miał zdolnego mechanika oraz cysternę paliwa. Wtedy dopiero byłaby walka. Mike pewnie by eksplodował – pytanie tylko co by to oznaczało dla reszty z obecnych. Być może od początku miał być taką psychiczną bombą, która wypali nam wszystkim mózgi.

Następne wieści nie będą już tak ciekawe, ale dla początkujących powinny się nadać. Większość zasranych szlacheckich dupków lubi wygrywać w turniejach. Nawet takich, które ustawili. Łatwe gamble, trzeba tylko odpowiednio przekonująco upaść i dać się zaciąć, aby trochę krwi poszło. Tylko uważaj niektóre szczeniaki są cwane i chcą wyłgać się z płacenia nabijając cię dość starannie na swój miecz.

Turnieje, turniejami, a czasem trzeba naprawdę się narobić, aby zarobić swoje gamble. Wtedy warto nająć się w Małym Vegas jako ochrona. Co prawda przez przypadłość Mika możesz zapomnieć o rozdzielaniu bijących się serią z karabinu. To będzie cholerny pokaz sztuki negocjacji, wyciągania brudów, przekupstw, zastraszania oraz jak już nic innego nie poskutkuje to trzeba będzie przywalić z pałki.

Wyobraź sobie sytuację, gdy mafiozowi ze sporą świtą ktoś kradnie markowego Jacka Daniel'sa, a potem znajduje się on w pick-upie jednego z szlachciców. Jedni i drudzy od razu chcą iść na noże i to na pełną skalę. Najzabawniejsze, że z tego samego powodu, czyli urażonego honoru. Bo żaden frajer z Appallachów nie przyzna się, że coś ukradł, a okraść mafię to jak samemu podpisać swój wyrok śmierci. Dodajmy do tego, że mamy jeszcze trzeciego frajera, któremu zależy na wyeliminowaniu szlachcica z najbliższej aukcji, a Mike dzięki swoim zdolnością wie o tym. Od czego jest więc ochrona albo jacyś neutralni włóczędzy wyglądający na bardziej kumatych? Za parę gambli na pewno zajmą się znalezieniem dowodów dzięki, którym Mikowi zostanie oszczędzona spora dawka bólu.

Małe Vegas ma jeszcze znacznie więcej do zaoferowania jak choćby pościgi za handlarzami podróbek, eskortowanie towarów i ludzi czy Posterunek odkrywających prawdziwą naturę Mika. To jednak temat na kiedy indziej, bo i moja flaszka jest pusta i słońce już powoli wschodzi. A przed nami kolejne miasteczko do przeszukania. Może tym razem się poszczęści i znajdziemy coś naprawdę wartościowego.

Comments (3)

Bardzo udany artykuł :)

Wielkie dzięki :)

Świetny artykuł! Przyda mi się przy kilku sesjach :)