3. Batalion

Posted by Konrad | Posted in , | Posted on 14:04

Thought the gates of hell,
as we make our way to haven

Sabaton „Primo victoria”

3. Batalion


HMS Krakowiak
Inwazja - 1

- Paniowie, w każdej chwili możemy dostać wytyczne odnośnie naszego zadania. Lada moment znajdziemy się na orbicie Lorosa, planety którą nasz Korpus ma odzyskać z rąk najeźdźców.

Trzech dowódcy kompanii kiwnęło zgodnie głowami czekając na ciąg dalszy przemówienia. Byli przyzwyczajeni do patosu oraz wielu niepotrzebnych słów jakich lubił używać ich dowódca. Podpułkownik Lipszewski był oficerem starej daty rozmiłowanym w historii oraz przekonanym, że to właśnie jego batalionowi przypadnie w udziale tworzenie jej w najdłuższym konflikcie w dziejach. Miał starannie wypielęgnowane wąsy, orli nos i nieodłączną fajkę, którą albo trzymał w ręku dłoni albo pykał.

- Sprawdźcie gotowość swoich plutonów. W ciągu godziny od przyjęcia rozkazów mamy być gotowi i czekać w barkach aż Royal Cosmic Forces oczyści nam niebo do desantu. Niech żołnierze nie jedzą zbyt dużo – spodziewamy się silnego ostrzału przeciwbarkowego.

Lipszewski spojrzał na przedramię gdzie zainstalowany miał moduł Commander pozwalający na komunikację z dowódcami kompanii, generałami oraz na obserwację pola walki. Był to zajmujący niemalże cały obszar między nadgarstkiem, a łokciem ekran czuły na dotyk oraz głos. Zdolność obsługiwania go była podstawą treningu wszystkich oficerów, a nawet i podoficerów. Wyświetlane na nim były najważniejsze dane odnośnie jednostek takie jak stan osobowy, wyposażenie, ranni, czy pozostała liczba racji żywnościowych. Do tego pozwalał komunikować się z każdym członkiem jednostki bez zakłóceń lub możliwości podsłuchania. Zasięg wahał się w zależności od mocy modułu od 2 kilometrów do nawet i 50 km. Początkowo używany był jedynie na komendy głosowe szybko okazało się, że krzyczenie do ustrojstwa na ręce nie jest zbyt skuteczną metodą, gdy dookoła wybuchają pociski.

- Zgodnie z danymi 4. Brygada Royal Marines kończą już oczyszczanie pierścienia obronnego wokół planety. Jeżeli zdążą to czeka nas długi marsz w dół zdobywając kolejne piętra windy orbitalnej. W innym wypadku zrobimy to do czego byliśmy szkoleni tyle czasu. Z rykiem silników oraz dział spadniemy wprost na nieprzyjaciela, niszcząc go zanim zdąży się zorganizować.

Kapitanowie Kosmarczyk i Polidzki spojrzeli po sobie. Po dwóch latach wspólnej służby potrafili porozumiewać się bez słów czy Commandera. Obaj mieli nadzieję, że marynarze skończą zanim HMS Krakowiak znajdzie się na orbicie. Przy desancie byli skazani na siebie do czasu połączenia wszystkich stref zrzutu. Teoretycznie nie było to trudne zadanie. Wybierano miejsca o strategicznym znaczeniu, jednak słabo bronione i w bezpiecznej odległości od głównych sił wroga. Wywiad jednak nie jeden raz pokazał, że nie ma zielonego pojęcia o tym co oznacza słabo bronione, czy bezpieczna odległości od wroga.

Droga w dół windy orbitalnej też nie należy do łatwych, lecz przynajmniej zawsze można było się cofnąć albo zostać zluzowanym przez inne oddziały. Była to uczciwa walka, gdy wygrywał ten kto miał więcej oddziałów i umiał je wykorzystać. Atakowało się, po czym się broniło przed kontratakiem, znowu się atakowało i znowu broniło do momentu, aż nie przybyło zastępstwo.

Desant był zawsze ruletką. RCF starało się usunąć tyle dział obrony przeciwbarkowej i przeciwlotniczej ile tylko to było możliwe, ale nigdy nie zniszczysz wszystkich. Z reguły umacniano nimi budynki takie jak porty kosmiczne, których nie można było zniszczyć nie spowalniając ofensywy na czas potrzebny do wybudowania choćby prowizorycznego lądowiska dla transportowców.

- Jakieś pytania?

- Czy wiadomo coś na temat warunków panujących na planecie, sir? Nie mamy żadnego info w Commanderze, a musimy powiedzieć chłopcom na co mają się przygotować. Po Malkavie IV wolę wiedzieć takie rzeczy wcześniej – pytanie padło ze strony najmłodszego ze wszystkich dowódców kompanii postawnego i wiecznie niedogolonego Kaskiego. Swoją pozycję zawdzięczał awansowi na polu bitwy, gdy w ciągu pierwszych minut wyeliminowanych zostało niemalże wszystkich oficerów. Wszystko przez to, że wywiad przekazał niepełne informację na temat składu atmosfery. W wyniku zatrucia trzeba było wycofać niemalże wszystkie oddziały, za wyjątkiem plutonu Kaskiego. Jako jedyni wzięli ze sobą hełmy z filtrami – wszyscy za wyjątkiem dowódcy, który jak potem stwierdził raport „prawidłowo postąpił nie biorąc własnej maski zgodnie z informacjami przekazanymi przez wywiad.”. Za wierną służbę dostał medal oraz bilet na jedną z odleglejszych placówek Imperium.

- Atmosfera jest klasy I.

Po sali poniósł się pomruk. Brali udział w wielu inwazjach, ale żadna jeszcze nie odbywała się w takich warunkach.

- Klasa I, sir? To w ogóle taka istnieje? - znowu odezwał się Kaski, który znał się lepiej na walce niż na terminologii używanej przy opisywani planet.

- Istnieje. Oznacza naturalnie równą ziemskiej. - powiedział z lekkim tonem wyższości siwowłosy Profesor zastępca podpułkownika. Najstarszy ze wszystkich obecnych na co dzień był wykładowcą akademickim, jednak z tylko sobie znanego powodu postanowił wstąpić z powrotem do wojska.

- Jak to możliwe? Przecież nikt jeszcze nie odnalazł planety nawet podobnej do Ziemi, a my mamy teraz przeprowadzić tam desant? Kto tam w ogóle mieszka? - wyrzucił z siebie Kaski.

- Ktokolwiek to jest naszym zadaniem jest go pokonać. - zakończył temat Lipszewski – jeżeli to wszystko to proponuje udać się do swoich podkomendnych. Za około godzinę znajdziemy się na orbicie.

Dowódcy kompanii rozeszli się w złych humorach. Nie odzywali się jednak do siebie. Szli poprzez wąskie korytarze pozbawione jakichkolwiek ozdób tylko oświetlone przez słabe światło mające w przestrzeni kosmicznej imitować noc.

Nikt jednak nie spał, wszyscy siedzieli w mesie, jedynym miejscy gdzie było naprawdę jasno oraz można było wypić i zjeść coś ciepłego o tej porze. Żołnierze sprawdzali ekwipunek po tysiąc razy byle tylko odwlec od siebie myśli o walce. Weterani rżnęli w karty na żołd i warty nie odzywając się więcej niż to jest potrzebne. Pod stołem leżały przygotowane plecaki, zaś przy wejściu oparte o ścianę karabiny oraz hełmy. Siedzieli już w lekkich, nie krępujących ruchów zbrojach składających się z napierśnika wykonanego z neoplastiku – niezwykle wytrzymałego, a przy tym nie ważącego dużo i łatwego w produkcji stopu nakładanego na ognioodporny kombinezon w barwach maskujących. Było to standardowe wyposażenie we wszystkich dywizjach desantowych. Ich zadaniem było zdobycie i zabezpieczenie stref zrzutu. Lądujące później regularne oddziały miały przejąć pałeczkę po nich. Przychodzi zazwyczaj na gotowe, bo desanciarze jak sami mówili „lubili porządek”. Poza tym nie mieli większej radości jak utrzeć nosa biednej pierdolonej piechocie.

Kaski zatrzymał się przy weteranach i bez słowa zaczął przypatrywać się grze w której stawka osiągnęła już wartość miesięcznego żołdu. W grze pozostało już tylko dwóch najstarszych stażem żołnierzy. Reszta kapitanów kierowała się do mesy oficerskiej.

- Wasze miny mówią więcej niż rozkazy. Znowu wrzucą nas w jakiś syf – stwierdził żołnierz z metalowym implantem oka. Słowa kierował do Kaskiego – Desant, czy siedzimy w gównie aż po szyję?

- Raczej desant. Gorsze jest to, że cholera wie co nas tam czeka. - Kaski wolał jeszcze nie mówić o rewelacjach związanych z atmosferą. - Jak marynarze nie zawalą sprawy to może po prostu zjedziemy windą.

- To lepiej odpuścić sobie od razu śniadanie. Królewscy lubią się spóźniać, a nie mam ochoty spadając zarzygać sobie munduru. - Podrapał się po głowie. - Skoro rozbijamy się, to nie ma co się oszczędzać. Sprawdzam cię ty stary oszuście.

Mówiąc to dorzucił do puli jeszcze kilka banknotów. Drugi karciarz z okrągłymi okularami uśmiechnął się na to z wyższością.

- Sam tego chciałeś Oczko. - odsłonił karty. - Full na asach.

- Spierdalaj Magister – wszyscy obecni roześmiali się na to. Wściekły weteran wstał od stołu mamrocząc pod nosem dalsze przekleństwa rzucając przy tym kartami. Wyszedł ze świetlicy.

- Skąd ty cwaniaku byłeś taki pewien, że wygrasz? - zapytał się Karski

- Nie byłem pewien. Tylko tak wyglądałem. - uśmiechnął się szelmowsko.

- Gadasz jak zawsze. - wtrącił jeden z żołnierzy z wyraźną irytacją w głosie - Prawda jest taka, że żadnemu z nas nie udało się ciebie ograć. Coś tu śmierdzi inteligenciku.

Karski przeczuwał problemy. Już niejeden taki domorosły cwaniaczek, czy szuler spadał ze schodów w batalionie. Oficerowie przymykali na to oko, a najczęściej nie mieli nawet żadnej metody, aby oficjalnie się czegoś dowieść. Takie sprawy były załatwiane za ich plecami. Sam się tym zajmował przed awansem.

Przypomniało mu się jak jeszcze na szkoleniu dopadli jednego co grał znaczonymi kartami. Przesadzili trochę. Nie zasługiwał wcale na to, aby wylądować w szpitalu – tak dużo nie stracili. Było ich trzech – wielki, blondyn na którego wszyscy wołali Norweg, szczurowaty Iwanewski i Kaski – więc cwaniaczek nie miał najmniejszych szans. Może gdyby się tak nie szarpał i nie próbował krzyczeć to Norweg oszczędziłby mu kułaka albo dwóch. Dobrze się jednak stało, bo przynajmniej sprawili, że przynajmniej jeden z kanciarzy stał się uczciwszym człowiekiem. Już otwierał usta, aby załagodzić sytuację, gdy drzwi się otwarły z hukiem.

- Odwalcie się od niego. Uczciwie wygrał. - Oczko wrócił z kolejnymi fantami. - Udowodnię wam, że można go, psia mać, ograć. Choćbym miał stracić ostatnią koszulę.


Profesor krążył po centrum dowodzenia. Przeglądał zdjęcia satelitarne prawdopodobnych celów. Jego adiutant w milczeniu śledził swego przełożonego. Podpułkownik wertował wydruk z zaopatrzeniem dla czołowych kompanii. Swoim zwyczajem mówił ni to do siebie, ni to do adiutanta.

- Wstępne rozkazy mówiły, że batalion będzie współpracował z 3. Brygadą Royal Marines. Przygotowują się oni już na orbicie, więc pewnie będą gotowi kiedy Krakowiak doleci. Do tego czasu będzie wiadomo czy desantujemy. 4. Brygada nie ma wielkiego doświadczenia w oczyszczaniu pierścieni planetarnych, możliwe nawet, że jeżeli natkną się na silny opór to zabraknie im ludzi i siły ognia. Wtedy stracimy wsparcie 3. Brygady i będziemy potrzebować więcej Rosomaków, aby mieć szansę utrzymania się na pozycjach do czasu uruchomienia portu. Każdy pluton musi mieć wsparcie przynajmniej jednego pojazdu. To daje razem dodatkowe sześć Rosomaków, które trzeba załatwić. Przyślij mi tu kwatermistrza i to biegiem – rzucił na koniec do swego adiutanta.

Gdy młody oficer wybiegł z centrum dowodzenia, Profesor usiadł wśród sterty papieru, wyciągnął fajkę, cybuch i powoli zaczął ją sobie nabijać tytoniem. Miał chwilę, aby pomyśleć. I klasa atmosfery... przecież to jest co najmniej podejrzane.

Nie może chodzić o ujednolicanie Odrodzonego Imperium – tylko jedna Ziemia miała taką klasę na całym obszarze, reszta to tylko kolonie o mniej więcej znośnych warunkach i cennych surowcach. Z rzadko trafiła się stabilna planeta na której opłacało się budować osiedla mieszkalne dla więcej niż 20 tysięcy mieszkańców. Mało które traktowane były jako ojczyzny, raczej jako miejsca pracy. A teraz informują nas o wojnie z planetą równą Ziemi. To chyba pierwszy taki przypadek.

Rekonkwista zaczęła się od buntu maszyn na Malkavie. Była to kolonia o strategicznym znaczeniu, gdyż prowadziły przez nią gwiezdne autostrady transportujące surowe energetyczne oraz materiały pędne dla zagłębi na przemysłowych planetach oraz stoczni kosmicznych. Zgromadzone pośpiesznie Siły Ekspedycyjne w skład, których wchodzi żołnierze wielu nacji, różnie uzbrojonych i mających problemy w komunikacji ze sobą. Parlament pragnąc tą bandę zagrzać do boju obiecywał liczne nagrody. Nie mogli się bardziej przeliczyć co do ich efektu. Wszyscy rzucili się w wir akcji bez planu działania. Poszczególne oddziały strzelały do siebie nawzajem przekonani, że na tych pozycjach znajduję się wróg.

Wobec precyzyjnych uderzeń maszyn, żelaznej dyscypliny taktycznej oraz doskonałej współpracy okazali się bezsilni. Całe Siły Ekspedycyjne zostały wybite do ostatniego człowieka. Najgorsze jednak, że w ręce maszyn dostała się część transportowców floty oraz kilka niszczycieli. Dzięki tym skromnym siłą możliwa stała się inwazja na dalsze planety.

Nieprzygotowane do wojny coraz to nowe kolonie padały ofiarami maszyn wzmacniając siłę ekonomiczną wrogów ludzkości. Przez długi czas sytuacja wydawała się beznadziejna. Ratunkiem okazali się studenci dwóch kierunków wspierani przez swoje uczelnie – informatycy, którzy włamali się do systemów maszyn oraz filozofowie, którzy stawiając pytania angażowali coraz większe pokłady mocy przeliczeniowej procesorów. Te akcje dywersyjne kupiły czas tak potrzebny na szkolenie i odbudowę armii.

Teraz to ludzkość była w ofensywie. Nie dalej jak miesiąc odbili kolebkę buntu – Malkav – płacą jednak straszną cenę. Do tej pory większość kompanii ma stan osobowy znacznie poniżej dopuszczalnej normy, a i tak nasz batalion wyszedł w najlepszym stanie Zostawali na tym kawałku skały blisko połowę dywizji. Tak wielu młodych ludzi: Koterski, Marsonski, bracia Zachowscy zostali pochowani na tej jałowej ziemi z dala od bliskich. Wielu nigdy nie znaleziono, całe plutony znikały w przepastnych podziemiach, gdzie znikał sygnał i nie można było ich odnaleźć albo dusili się w trującej atmosferze zaraz po lądowaniu, bo wywiad twierdził, że wszystko jest w porządku. Pieprzeni idoci. Pamiętał jak wsiadali do barek gotowi do boju z zaciśniętymi zębami i strachem w oczach. Kiedy zaczyna się desant nie ma odważnych, nie wierzcie filmom. Jest tylko potężny ucisk w trzewiach, wstrząsy gdy pociski wybuchają w pobliżu, jęki pancerza rozgrzanego do czerwoności. Powietrze jest tak gorące, że tylko adrenalina utrzymuje cię przy świadomości, bo płuca już dawno temu poddały się. Niektórzy już wtedy włączają maski, aby uzyskać choćby odrobinę więcej tlenu. Najgorsze jednak są głosy. Ludzie wzywający imiona bliskich – matek, ojców, żon, dzieci, narzeczonych. To jest już bez znaczenia, bo i tak nie wiesz kim jest siedząca obok ciebie osobą krzycząca ile tylko starczy sił w płucach „Kochanie, ja nie chcę tu być!”. Niektórzy się modlą, lecz nie różnią się specjalnie od tych którzy krzyczą z przerażenia do tego stopnia, że będą zbyt zachrypnięty, aby poznać go przez radio. Wtedy jakiś wyjący pocisk zrykoszetuje od powłoki ochronnej na chwilę uciszając cały ten jazgot. Te kilka sekund ciszy, gdy wszyscy myślą „Żyjemy? Czy może nawet nie zauważyliśmy, gdy odłamki nas poszatkowały i teraz umieramy?”wykorzystuje sierżant starając się ze wszystkich sił przebić swymi okrzykami. Nie uspokaja nikogo. Próbuje sam wziąć się w garść.

Pamiętał Koterskiego, który zawsze podczas desantu śpiewał ile miał tylko siły w płucach. Okropnie fałszował, ale wszyscy wiedzieli, że tak długo jak nie zamilknie nic im się nie stanie. Ten dwudziestolatek przeżył wszystkie swoje rzuty.

- Jak to szło... taka smutna pieśń... - mamrotał pod nosem - „Przy stołach współczucia nurzają się w winie i obcym śpiewają o tej co nie zginie. Swą krew ocaloną oddają za darmo każdemu kto zechce połączyć ich z armią. Farbują mundury wędrują przez kraje i czasem strzelają do siebie nawzajem. Pod każdym sztandarem byle nie białym, szukają zwycięstwa rozbite oddziały1

Taki inteligentny młody człowiek. Wydawał się być nieśmiertelny. Został niemalże przecięty na pół pierwszą serią, chwilę po opuszczeniu barki. Wywiad po raz kolejny dał się zmylić i zrzucił naszych prosto w sam środek zgrupowania maszyn. Konał jeszcze dwie godziny – taki był uparty. Podobno śmiał się jeszcze do wysiadających chłopaków, że zobaczę się w kantynie, ale w to już nikt nie wierzy. Nawet dawka morfina jaka była automatycznie wstrzykiwana przez pancerz przy zranieniu nie mogła uśmierzyć tego bólu. Najpewniej wył, może nawet prosił, aby go dobili.

Nikt nie miał odwagi tego zrobić. Umarł w wyniku wykrwawienia oraz rozległych obrażeń.

Po jego śmierci przestał już rozróżniać twarze nowych rekrutów. Wszystkie wydawały się tak boleśnie podobne do zmarłych, gdy wsiadali w pełnym rynsztunku bojowym do barek.

Profesor nachylił się nad mapą przedstawiającą strefy zrzutu batalionu. Teraz, gdy oglądał je wszystkie coś mu nie grało. Widział wyraźnie znajome kształty, nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd.

Wtedy go olśniło.


Pas orbitalny

4 Brygada Royal Marines, 50 Komando, Kompania F, Pluton 2., Sekcja Kaprala Dovera


- Do wszystkich – raport! - wybuch wstrząsnął całą stacją. Poszycie było uszkodzone w wielu miejscach. Komputery w pancerzach osobistych Marines włączyły magnetyzery mające utrzymać ich w miejscu, nie pozwalając wylecieć w przestrzeń kosmiczną.

Kapral Dovers słuchał napływających komunikatów od członków sekcji. Ślicznotka zaliczyła zderzenie z większością sprzętu jaki wylatywał przez dziurę. Twierdzi, że nic jej się nie stało, ale tak to jest jak jest się jedyną kobietą w oddziale – nawet jakby uderzenie wybiłoby jej bark albo rozbiło szybę ochronną haratając twarz, to by się nie przyznała. Z tego co zdążył zauważyć to leżała plecami na pokładzie stacji w pozycji jakby próbowała zrobić mostek. Po trafieniu przez metalowy stolik nie dała rady ustać.

- Co to, kurwa, było? – nadała na ogólnym kanale Ślicznotka, wysoka i szczupła kobieta zamknięta w pancerzu osobistym wyglądała niczym prawie dwumetrowy rycerz ze średniowiecza zakuty w zbroje. No poza tym, że w pancerzu był zapas tlenu na dwanaście godzin, mógł wytrzymać ostrzał z niemalże każdej broni ręcznej oraz posiadał wbudowany wielopoziomowy system komunikacji oraz dowodzenia. Powoli wyprostowywała się. Cały jej pancerz był pokryty śladami po zderzeniach z rozpędzonymi przedmiotami codziennego użytku.

- Kto ci kazał podchodzić do tego kolesia? Nie nauczyłaś się niczego w czasie służby? - Dover zdenerwował się, bo prawie straciłby ośmiu żołnierzy przez jedną pułapkę – Pewnie od dawna był martwy, a ładunek był podłączony do jakiegoś czujnika, który uruchomiłaś gdy podeszłaś.

- Kapralu widziałam jak się poruszał, a odczyt na moim HUD-dzie wskazywał, że ciągle żyje. Nie spodziewałam się, że będą działać tak samo jak maszyny, to było by... - słowa zawisły w powietrzu. Nikt nie chciał ich dokańczać. W sumie łatwiej było myśleć o przeciwniku jako o potworze, który wykorzystuje własnych ludzi jako żywe pułapki.

- To nie ma znaczenia Ślicznotko, mamy rozkazy i trzeba się ich trzymać. Nikogo nie ratować. Mamy oczyścić windę przed przylotem Krakowiaka i desantowców. Musimy to zrobić to tak szybko jak to tylko możliwe. Macie dwie minuty przerwy na ogarnięcie się i sprawdzenie czy wszystko działa po czym lecimy dalej. Wyprzedzamy pozostałe sekcje o trzy do czterech minut, więc i tak będziemy do przodu.

Kapral korzystając z chwili czasu odtwarzał w pamięci komputera wydarzenia ostatnich minut. Ten człowiek naprawdę jeszcze żył. I z jakiegoś powodu, gdy tylko nas zobaczył wysadził się w powietrze. Za cholerę nie mógł tego zrozumieć. Przecież mógł się poddać – wobec ludzi dalej obowiązywały konwencje.

- Do wszystkich oddziałów. - w interkomie rozległ się głos oficera dowodzącego operacją. Mówił czysto i wyraźnie z perfekcyjnym akcentem wychowanka, której z elitarnych szkół wojskowych. Innymi słowy typowego zadufanego w sobie dupka - Wycofać się na ustaloną we wcześniejszych rozkazach linię obrony. Przygotować się do odparcia kontrataku. Możliwy kontakt z ASO – przygotować ładunki EMP.

W duchu wszyscy ucieszyli się, że wrócą do tego co znają – ASO czyli Automatyczne Systemy Obrony były niczym innym jak robotami z którymi walczyli już od dawna. Koniec problemów z tym czy to żyje czy nie. Maszyna z założenia jest martwa, trzeba tylko dopilnować, aby przestała się ruszać.

    • Słyszeliście rozkazy, wycofujemy się. Desantowcy odwalą za nas najgorszą robotę.


HMS Krakowiak

Inwazja – 0


- Royal Marines dali dupy, musimy więc zapakować się w barki i spaść na te obiekty. - Karski włączył holograficzną mapę, najpierw w dużej skali tak, aby wszyscy mogli się przyjrzeć gdzie będą lądować inne kompanie, później powiększał ją aż ukazały się budynki, posterunki, a nawet malutcy, lecz widoczni żołnierze wroga. - Najważniejszym celem jest zniszczenie dział obrony przeciwlotniczej i orbitalnych. Dopiero, gdy zamilkną regularni odważą się wylądować. Następnym celem w kolejności jest zdobycie przyczółków na Wzgórzach 412 i 414, które mogą zostać użyte jako zapasowe lądowiska. Dają nam również możliwość prowadzenia ostrzału miasta.

W małej sali stała już cała kompania pilnie wsłuchana w Karskiego. Nie prowadził on odpraw wyłącznie dla dowódców plutonów – od desantowców oczekuje się czasem rzeczy niemożliwych, a w trakcie wykonywania takich działań często giną kaprale, sierżanci i każdy kto wykazuje inicjatywę. Potrzeba więc jest ich duża pula. W wypadku kompanii C byli to wszyscy żołnierze.

- To wszystko. Za dwadzieścia minut widzimy się w barkach w pełnym rynsztunku bojowym. Weźcie zapasową amunicję oraz żywność – najpewniej trochę potrwa zanim pojawią się regularni. Rozejść się.

Karski znał swoich żołnierzy i wiedział, że za dziesięć minut będą już siedzieć w prostokątnych puszkach z wzmacnianych włókien węglowych przygotowani na wszystko co tylko mogą przeżyć na powierzchni planety.

W pustym pokoju została już tylko jedna osoba. Niski mężczyzna o szerokich barkach – kapitan Polidzki – czekał na niego. Zazwyczaj nie rozmawiali przed walką, dopiero gdy wszystko było zapięte na ostatni guzik pozwalali sobie na luksus rozmowy. Chyba, że było to coś naprawdę poważnego.

- Coś tu śmierdzi - zaczął Polidzki – ty też o tym wiesz, prawda.

Jeżeli Karski mógł być z czegoś znany to z pewnością był to nos do kłopotów. Potrafił je wyczuć na rok świetlny.

- Wszystko tutaj śmierdzi. Wiesz, że zablokowali nam dostęp do raportu Królewskich? Nawet nie wiem jakiego sprzętu używa wróg, a w dodatku te mapy są strasznie okrojone. Nie dali nam nawet możliwości sprawdzenia terenów na więcej niż sto kilometrów wokół stref lądowania.

- Wierzę jednak, że jakoś dostałeś mapy w większej skali. Nie będę pytał skąd je masz, ani nie będę ci robił żadnych problemów. Dostarcz je tylko Profesorowi ASAP. To jest rozkaz bezpośrednio od neigo.

Karski zdziwionym zmarszczył czoło. Z każdą chwilą to wszystko robiło się coraz dziwniejsze.

- Tak jest. Mogę jednak zapytać po co mu one?

Polidzki tylko wzruszył ramionami i powiedział.

- Sam chciałbym wiedzieć.


Ściąganie do kompanii największych szuj i wyrzutów miało swoje zalety. Na przykład Karski miał w swoim oddziale interesującego młodego chłopaka, któremu dano wybór wojsko albo więzienie. Chudy, niewysportowany i słabowity miał ciężkie życie w oddziale, ale tylko do czasu, aż ktoś nie odkrył, że Młodego dopadli po dwóch latach ścigania agenci MI-5 pod zarzutem włamywania się do tajnych baz danych. Wtedy okazało się, że za ochronę przed tępakami i przełożonymi może załatwić ekstra urlop lub pensję zamieniając kilka cyferek w systemie.

To on załatwił dodatkowe mapy, dane o planecie i jej atmosferze – tak samo jak na Malkavie. To że oficer był idiotą i nie chciał ich słuchać to był już jego problem.

Karski wszedł do kajuty Młodego, który kończył już przygotowania do zrzutu. Za wysoki i za chudy – tak chyba można najlepiej opisać najlepszego hackera w armii. Sprawiał wrażenie zbudowanego z tyczek stracha na wróble.

- Dzisiaj nigdzie nie lecisz. Tutaj masz zwolnienie. - Karski rzucił swojemu podkomendnemu chip.

- Przewlekła biegunka? To coś takiego zwalnia z rzutu bojowego?

- A jak sobie wyobrażasz spadanie z kimś takim? Zresztą cicho bądź bo mam do ciebie ważniejszą sprawę. Znalazłeś coś jeszcze na temat tej planety?

- Tak, szefie. Już pokazuję – jeszcze nie skończyłem przebijać się przez zabezpieczenia, ale trochę już mam chociaż momentami brzmi jak bełkot szaleńca. - Młody rozwinął ekran i dotknięciem wyposażonej w gniazdo ręki usztywnił go i podłączył.

- Projekt Golem? Sprawdzałeś o co może chodzi?

- Oczywiście. Golem to gliniana istota, która Żydowscy kabalarze ożywiali, aby bronić się przed pogromami. Taka wczesna odmiana problemu duszy w maszynie.

Karski czytał dalej nie zwracając już uwagi na to co mówił Młody. Nagle jego wzrok natrafił na dziwne zdanie. Przeczytał je jeszcze raz i jeszcze raz.

„Istnieje tylko jedna planeta z atmosferą klasy I.”


Magister nie znosił spadania. To była najgorsza część ich roboty. Teraz mógł tylko zamknąć oczy i wsłuchiwać się w pociski rykoszetujące od pokrywy ochronnej barki, salwy wystrzeliwane przez myśliwce RCF oraz wybuchy, gdy któryś został trafiony przez wiązkę z dział przeciwlotniczych.

Amortyzatory gwarantowały, że przeciążenia nie zabiją ich, lecz na tym kończył się luksus. Gdyby nie wiązadła do których byli przypięci już dawno temu zamieniliby się w krwawe plamy na ścianach i suficie.

Coś huknęło zaraz obok. Magister otworzył oczy. Zapaliły się czerwone lampy. Usłyszał głos pilota. Chyba pierwszy raz – brzmiał dziwnie spokojnie jak na treść, którą im przekazywał. Może to był automat?

- Zostaliśmy trafieni, powłoka ochronna uszkodzona, przygotować się na awaryjne lądowanie. Punkt zbiorczy zgodnie z planem.

Wokół Magistra zamknęła się bańka. Pole siłowe wytrzyma tylko kilka minut, ale powinno to wystarczyć, aby zdążył dotrzeć do punktu. Zatrzaski się otworzyły, a każdy złapał za karabin.

Wystrzelono ich w kierunki ziemi wszystkich naraz. Tak mieli większe szanse przeżycia. Dwie, może trzy sekundy później barka zamieniła się w siekającą rozgrzanymi do białości odłamkami kulę ognia Kilka baniek nie wytrzymało naporu i pękło. Ci którzy byli w środku pewnie nawet nie poczuli co ich zabiło.

Po dziesięciu sekundach przegrupowywał się razem ze swoim plutonem. Kilku wciąż brakowało, ale nie było czas. Trzeba jak najszybciej uciszyć działa. Postanowili podzielić się na dwie grupy – jedni zajmą się przeciwlotniczymi działami, drudzy orbitalnymi. Oba stanowiska nie były mocno umocnione, więc szybki szturm załatwi wszystko za jednym zamachem. Stacjonarna obrona ma to do siebie, że jak ją obejdziesz robi się już bezużyteczna.

Pobiegli w kierunku plujących ogniem stanowisk. Nikt do nich nie strzelał – pewnie sądzili, że jak zniszczyli barkę to oni też zginęli. Przekonają się na własnej skórze, że jest inaczej. Nie zatrzymując się skosili krótką serią pierwszego żołnierza, który miał pecha ich spotkać. Był tak zaskoczony, że nawet nie krzyknął.

Z następnymi nie poszło już tak lekko. Osłaniali się i cofali w zależności od potrzeby. Najgorsze było to, że umieli improwizować, coś czego maszyny nie opanowały do tej pory. W końcu udało się ich oskrzydlić i wepchnąć do bunkrów. Potem starczyło tylko wrzucić do środka kilka granatów, aby zamienić bezpieczne schronienie w rzeźnię pokrytą flakami i krwią.

Magister tymczasem zajął się czyszczeniem pomieszczeń. Wrzucał granat, wpadał do środka, dobijał tych co przeżyli.

Wtem stanął nagle jak wryty.

Celował sam do siebie. Tylko, że tamten miał inny mundur i był szybszy. Oddał dwa strzały z pistoletu, zanim zdążył zdziwić się tym, że widzi swoje lustrzane odbicie.
Głowa klona Magistra eksplodowała czerwienią i odłamkami kości.

1Jacek Kaczmarski „Rozbite Oddziały”

Comments (3)

"(...)oraz filozofowie, którzy stawiając pytania angażowali coraz większe pokłady mocy przeliczeniowej procesorów" - zajebisty tekst xD. A poza tym podobają mi się realia opowiadania, a nacja ludzi trochę przypomina mi terran ze stara. Czekam na zergów i protossów :P

Starcraft nie był moją inspiracją, gdy pisałem to opowiadanie. Terranie to będą się kojarzyć z każdą ludzką rasą w kosmosie, która ma Marines :P

Hehe, to prawda - mam nadzieję, że druga część Stara zostanie równie długo w naszej pamięci co pierwsza